Przez kompletny przypadek zauważyłem w koncertowej sekcji Spotify
występ Mabe Fratti w Lublinie – i w pierwszej chwili
uznałem, że musi to być jakiś bug aplikacji, tak bardzo
nieprawdopodobna wydała mi się ta informacja. Po raz kolejny
zostałem jednak zaskoczony przez swoje własne miasto, tym razem za
sprawą koncertu artystki, której tegoroczny album Sentir Que
No Sabes kręci się w tym momencie w okolicy pierwszej
pięćdziesiątki obecnego draftu naszego rankingu płytowego. Google
poinformowało mnie, że Avant Art Festival – nazwa, z którą
nie miałem nigdy wcześniej do czynienia – jest w istocie imprezą
o długim stażu – i stanowiącą wydarzenie będącym czymś w
stylu objazdowego konkurenta dla Unsound.
Tradycja
Avant Art Festival sięga 2008 r. Festiwal koncentruje się na muzyce
i sztuce awangardowej i eksperymentalnej, przez długi okres każda
edycja była poświęcona jednemu państwu, ale wydaje mi się, że
ta tradycja została zarzucona. Impreza początkowo organizowana była
we Wrocławiu, ale od kilku lat doczekała się dodatkowych edycji,
najpierw w Warszawie, później m.in. w Berlinie, Oslo, Wałbrzychu.
Tegoroczna lubelska edycja jest pierwszą, część artystów
powtarza się w kilku miejscach, co oznacza, że przebywali oni w
Polsce dłużej niż tydzień. W tym roku odwiedziłem po raz
pierwszy wiele lubelskich instytucji, i był to mój pierwszy raz w
Galerii Labirynt, której duża sala była odpowiednim
miejscem do przeprowadzenia imprezy. Współorganizatorem Avant Art
Festival z lubelskiej strony jest Ośrodek Międzykulturowych
Inicjatyw Twórczych „Rozdroża” (mieszczący się w
innym miejscu, w Centrum Kultury).

Wspomniałem
już Unsound i Mopcut, pierwszy zespół uczestniczący w
Avant Art Festival, wziął też udział też w wydarzeniu
organizowanym przez Unsound pomiędzy edycjami AAF. Mopcut opisywany
jest w oficjalnym komunikacie prasowym jako „trzygłowy behemot
hałasu”. W skład projektu wchodzą amerykańska wokalistka o
tajwańskich korzeniach Audrey Chen, francuski gitarzysta
Julien Desprez i perkusista i klawiszowiec Lukas König,
wszyscy troje uznani w swoich odpowiednich polach, ale główną
gwiazdą tego występu była niezwykle ekspresywna w swoich
wokalizacjach Chen. Nie wiem wiele o tradycyjnej muzyce chińskiej,
natomiast znam lepiej tradycję japońską (przyznaję, szczególnie
za sprawą filmów jidaigeki), i nie sposób odnieść wrażenia, że
musi być to inspiracja dla Chen, która ewoluuje tą tradycyjną
formę i uwspółcześnia ją z asystą swoich kolegów z zespołu.
Jest to tylko jeden z kilkunastu (!) projektów, w jaki zaangażowana
była artystka podczas swojej wieloletniej kariery
https://www.audreychen.com/projects
– na wiolonczeli nauczyła się grać w wieku ośmiu lat, wokal
zaczęła kształtować trzy lata później. Jak powtarza – „głos
jest pierwszym instrumentem każdego człowieka”.

Mabe
występowała kolejna i nie zawiodła moich oczekiwań, choć nie
byłem fanem przetworzonego wokalu występującego w chórkach
gitarzysty. Porównałbym jej występ, jeden z największych
komplementów, jaki mogę dać, do Julii Holter, ale był on
jednak bardziej gitarowy w porównaniu z wyciszonym brzmieniem
amerykańskiej artystki. Jej nowy set na żywo został przygotowany
wspólnie we współpracy z jej producentem, Hectorem Tostą i
artystka chętnie wspomina w wywiadach o wyzwaniach, jakie przynosi
transformacja bogatej palety dźwiękowej w brzmienie występu
koncertowego. „Na pewno uhonoruję umysł Hectora. (…)
Studiował kompozycję. Ma więc w mózgu mnóstwo palet kolorów.”
– mówi Fratti w rozmowie z Treblezine - „Na płycie
jest dużo rytmu, ale zdecydowanie myślę, że jest o wiele więcej
kolorów.”. W wywiadzie, który polecam w całości
https://www.treblezine.com/mabe-fratti-interview-talking-music/,
Gwatemalka cytuje więcej inspiracji – od bogatej sceny Mexico
City, które obecnie zamieszkuje na stałe, do bułgarskiej muzyki
chóralnej.


Przed
ostatnim występem widzowie zostali grzecznie zachęceni do
wypożyczenia zatyczek. Nigdy tego nie robię, nawet na
najdonośniejszym koncercie wolę odczuwać dźwięk w całości.
Taktownie wycofałem się do tyłu, ale wynikało to bynajmniej nie z
tego, że nadchodzący występ mógłby mi się nie podobać, ale z
ograniczeń czasowo-transportowych, które zmusiły mnie do wyjścia
przed końcem koncertu. Siedemdziesięciodwuletni Keiji Haino,
goszczący na Avant Art Festival po raz kolejny, jest weteranem
japońskiej sceny eksperymentalnej – jego oryginalnym wejściem w
świat sztuki był teatr, i jest to widoczne do dziś w jego
występach, wykorzystujących wpływy japońskiego teatru tanecznego
Butoh. Jego pierwszą muzyczną fascynacją byli The Doors,
ale w swojej stylistyce Haino syntetyzuje estetykę z bardzo różnych
źródeł, cytując inspiracje Charliem Parkerem, Sydem
Barrettem, bluesem i muzyką trubadurów. Jego eklektyczny set
zaczął się od ekspresyjnych uderzeń w talerze, ale nie zabrakło
w nim także ballad na gitarze akustycznej. W niektórych utworach
Japończyk jest podobnie dynamiczny wokalnie jak występująca przed
nim Audrey Chen, ale pozwala też sobie na momenty zadumy. Haino –
który przez cztery dekady, do 2013 r, był zbyt skandalizujący, aby
japońskie radio publiczne wyraziło zgodę na puszczanie jego muzyki
- współpracował w karierze z takimi tuzami jak Faust, Boris,
Peter Brotzmann, Bill Laswell, Stephen O’Malley (Sunn O ))) ),
Merzbow, Jim O’Rourke i John Zorn. Fakt, że weteran
takiego kalibru zaszczycił swoją obecnością Lublin, był
niepowtarzalny sam w sobie.
Na
pewno jest mi o tyle trudniej pisać tą recenzję, że z wyjątkiem
Mabe, raczej nie sięgam na co dzień po muzykę obecną w programie
wydarzenia, w którego kolejnych dniach nie mogłem już
uczestniczyć. Na pewno jednak było to dla mnie interesujące
doświadczenie i chciałbym sięgnąć szerzej szczególnie w stronę
innych dokonań Keijiego Haino. W porównaniu z innymi festiwalami, w
wypadku Avant Art Festival ciężko jest mi sugerować artystów,
keórzy mogliby pojawić się na kolejnych jego edycjach. Mam
wrażenie, że kierownicy festiwalu nie tyle stwierdziliby, że są
oni „zbyt komercyjni”, ale „niewystarczająco gitarowi”, a ja
z roku na rok słucham coraz mniej typowo gitarowej muzyki (nawet
jeśli oczywiście w tym momencie mamy gitarowy album tygodnia od The
Smile). Wydaje mi się jednak, że taka Hatis Noit
odnalazłaby się w „azjatyckim” programie bezproblemowo, jako,
że słucham w tym momencie ostatniej Sary Davachi, muszę też
wyrazić żal, że organizatorzy wydają się niezainteresowani
ambientem.
To,
na co jednak chciałbym zwrócić uwagę, to, że w Lublinie –
Europejskiej Stolicy Kultury w 2029 r, podobno, zaczyna dziać się
naprawdę coraz więcej – i brakuje mi tylko imprezy nastawionej na
soul i jazz – może powinienem sam taką zorganizować ;) W
przyszłym miesiącu odbędzie się przesunięta kolejna edycja
Kodów, której program wciąż nie jest znany – zobaczymy,
czy organizatorzy będą potrafili zaimponować tak, jak w wypadku
zeszłorocznego koncertu Arooj Aftab, Viyaja Iyera i Shahazda
Ismaily’ego. Przyszłoroczna edycja Innych
Brzmień, ku mojej radości, nie będzie się już nakrywać z
Glastonbury Festival i Jazz Around Festival. Pozostaje czekać na
kolejne zagraniczne tuzy przybywające do mojego miasta.