Obsługiwane przez usługę Blogger.

The Bright Light Social Hour – Space Is Still The Place - recenzja




1.Sweet Madeline (5:43)
2. Slipstream (2:56)
3. Dreamlove (5:05)
4. Ghost Dance (2:35)
5. Sea of the Edge (3:51)
6. Aperture (4:40)
7. Ouroboros (4:29)
8. Infinite Cities (4:42)
9. The Moon (3:15)
10. Escape Velocity (8:13)

Kiedy w recenzji tej płyty przeczytałem o „południowym Pink Floyd”, a w tym samym tekście wymienieni zostali także The Black Keys, byłem naturalnie mocno sceptyczny. Sięgnąłem jednak po krążek i nie pożałowałem. Płyta TBLSH to bez dwóch zdań jedno z moich największych odkryć tego roku. Najpierw jednak kilka zdań o zespole. W jego skład wchodzą Jack O'Brien, Curtis Roush, Edward Braillif i Joseph Mirasole. Grupa wywodzi się z teksańskiego Austin i dość szybko zdobyła sobie tam sławę za sprawą niezwykle emocjonalnych występów na żywo. Debiutancki album wydany w 2011 zdobył 6 SXSW Austin Music Awards,w tym dla Zespołu Roku, Albumu Roku i Utworu Roku. TBHLSH ruszyli na ogromną trasę koncertową, liczącą ponad 400 wieczorów, w tym występy na takich festiwalach jak Lollapalooza, Austin City Limits, Sasquatch, Hang Out, grali też na supporcie przed Aerosmith.


19 stycznia brat Jacka, toczący walkę z zaburzeniem dwubiegunowym typu I, popełnił samobójstwo. Alex był wcześniej managerem zespołu, zrezygnował z tej funkcji, ale pozostawał bliski jego członkom. To właśnie O'Brien znalazł go jako pierwszy po usłyszeniu wystrzału z broni. Tymczasem dzień później The Bright Light Social Hour ogłosili wydanie nowego albumu, Space Is Still The Place. Oczywiście ciężko sugerować związki albumu, który w dużej części powstał przed tragedią rodzinną basisty, ale myślę, że Alex byłby zadowolony z dedykowanej mu płyty.



SISTP jest niezwykle efektownym połączeniem psychodelii z blues rockiem. W jednej chwili potrafi brzmieć jak Led Zeppelin, The Black Keys, Kings Of Leon czy też – z młodszych zespołów – chwaleni przeze mnie w zeszłym roku Rival Sons. Z drugiej strony nigdy nie traci hipisowskiej harmonijności i pewnej skłonności do taneczności. Szczególnie słyszalne jest to na syntezatorowym Dreamlove. Nigdy nie możesz do końca przewidzieć, w jakim kierunku podąży utwór, którego w tym momencie słuchasz. Bez względu na to, czy gitary grają akurat kojącą, łagodną melodię czy drapieżny riff, nie możesz uniknąć wrażenia potęgi ich brzmienia- stąd zapewne te porównania do Pink Floyd. I niekoniecznie jest to świętokradztwo! To rzeczywiście zespół, który najlepiej brzmi na żywo. Płyta ma kilka wyraźnych highlightów – są to przede wszystkim otwierająca trójka Sweet Madelene, Slipstream oraz Dreamlove, melancholijne Aperture czy też mroczne The Moon





Nie będę ukrywać – dla wszystkich fanów ambitnego, podniosłego rocka jest to pozycja obowiązkowa! Oczywiście, wpływ wszystkich cytowanych tu zespołów jest widoczny, ale efekt jest niezwykle eklektyczny i jak już wspominałem, zaskakujący. Żałuję, że pewnie nie będzie mi dane zobaczyć tej grupy na żywo... choć byłoby przyjemnie zostać zaskoczonym – a na wspomnianych Rival Sons w Polsce też nie liczyłem! Bardzo Wam ten krążek polecam.

Ocena: 9


Brak komentarzy: