Obsługiwane przez usługę Blogger.

Lana Del Rey - West Coast

No i jest Lana! Ostatnio nie zachwycała. Cały projekt Tropico był moim zdaniem zupełnie niepotrzebną fanaberią o marnych efektach. O Once Upon A Dream ciężko się wypowiadać, bo to cover, ale faktem jest, że fani z pewnością oczekiwali na więcej. Promocja najnowszego singla - a raczej długi brak takowej- doprowadzał miłośników Amerykanki do szaleństwa. Nazwę Ultraviolence - aluzję do prozy Anthony'ego Burgessa (A Clockwork Orange) - będącą tytułem albumu poznaliśmy jeszcze w grudniu, ale długo nie wiązały się z nią żadne dodatkowe szczegóły.

Sama artystka pytana przez dziennikarzy i fanów w prywatnych wiadomościach na Twitterze opisywała brzmienie krążka jako "dark", "cinematic", wreszcie "unlistenable". Zapytana kiedy można spodziewać się płyty, nieoczekiwania wypaliła: "wkrótce, 1 maja... tak sądzę...". Jestem jedną z pierwszych osób w Internecie, która o tym napisała, stając się źródłem dla poważnych serwisów. Niestety, do dnia dzisiejszego nie wiemy czy to prawda. Atmosferę podgrzewał ojciec Lany, biznesemen Robert, który na Twitterze rozsiewał plotki o szybkiej premierze nowego materiału.

Elizabeth Grant opublikowała kilka zdjęć na Instagramie - co zwykle jej się nie zdarza. W jednym z nich znalazł się podpis "Down on the West Coast they got a sayin'", który dość szybko uznano za fragment nowego utworu. Więcej detali poznaliśmy, kiedy w sieci pojawił się utwór Meet Me In The Pale Moonlight, również przez wielu wiązany z Ultraviolence. Lana stwierdziła jednak, że ta piosenka nie pochodzi z nowej płyty, ma 4 lata, a co najważniejsze- nowy singiel nosi tytuł West Coast. W kolejnych dniach pojawiły się pierwsze ujęcia gwiazdy z teledysku, kręconego w miejscowości Marina Del Rey. W nocy ze środy na czwartek niektórzy fani odkryli pierwsze promocyjne billboardy Ultraviolence, ustawione w Nowym Jorku i Los Angeles. I wreszcie w czwartek po południu Lana tweetnęła tą oto okładkę singla (wygląda na niej jak Lykke Li, ale czy to źle?)



Oto piosenka. Niezła. Gitara od samego początku, prawie deklamowane zwrotki, spowolniony, filmowy refren. Zaskakuje nieoczekiwany zupełnie dubstep pod koniec, ale nie brzmi on zupełnie nie na miejscu. Jeśli podobna będzie płyta - to będzie ona pewnie ciekawa muzycznie, ale sukcesu komercyjnego na miarę Born To Die na pewno nie powtórzy.



Brak komentarzy: