Obsługiwane przez usługę Blogger.

"Fever got me guilty" - Open'er Festival 2014 - 1 dzień - ŚRODA - relacja

Kiedy wiesz, że jesteś na genialnym koncercie? Kiedy tłum napiera na ciebie ze wszystkich stron, niemal odbierając ci możliwość oddychania i uwielbiasz to.


Open'er jest dla polskich festiwalowiczów absolutną Mekką, imprezą, na którą po prostu musisz się wybrać, wydarzeniem z rokrocznie najlepszym line-upem w tym kraju (nawet jeśli zawsze znajdzie się tam również jakieś Bastille....). Pierwszy raz chciałem się tam wybrać dwa lata temu. Wtedy nic z tego nie wypaliło i nic w tym dziwnego - moje doświadczenie w koncertach artystów zagranicznych było niemal zerowe, o festiwalach nawet nie wspominając. Zeszłoroczny event mojego entuzjazmu nie wzbudził.... Skład na pierwszy rzut oka był mniej porywający niż w 2012, przynajmniej jak na moje ówczesne upodobania. To właśnie w wakacje zeszłego roku wróciłem do słuchania rocka, po okresie skoncentrowania się na indie popie i elektronice. Sądzę, że ostatecznie zdecydowałbym się na ten dzień w którym grali Arctic Monkeys.... chociaż gdybym chciał ich zobaczyć, musiałbym zrezygnować z Tame Impala :( Fatalna ramówka to największy problem Openera, do czego jeszcze wrócę. W 2013 r. wreszcie rozpocząłem moje "życie festiwalowe"- Coke i Selector uświadomiły mnie, że pozostają naprawdę niesamowite wspomnienia!

W tym roku od pierwszego ogłoszenia stało się jasne, że zestaw artystów OF 2014 będzie naprawdę solidny. Dość szybko wybrałem dzień, na który się wybiorę. Ze względów finansowych dłuższy wyjazd nie wchodził w grę. Środa z HAIM, Foster The People i The Black Keys gwarantowała wyjątkowe emocje. Jako były w zasadzie organizator HAIM Polska (może będą chętni na nowych adminów?) nie byłbym w stanie darować sobie występu sióstr z Kalifornii, z kolei Dan i Patrick to moje wielkie odkrycie wiosny tego roku. Wcześniej znałem i lubiłem zasadniczo tylko single z El Camino, teraz wzrosła moja orientacja w poprzednich krążkach. No i to Fever! Dynamiczny kawałek z zabawnym wideoklipem jest w tej chwili najczęściej słuchanym przeze mnie w tym roku nowym utworem. Ostatnia minuta, kiedy tempo zwalnia, wzbogacona o piękną solówkę - prawdziwa perełka! Problem zaczął się, kiedy AlterArt zaczął ujawniać więcej nazwisk przewidzianych na piątek. Foals i Banks mógłbym jeszcze - choć z żalem - pominąć. Ale Lykke Li? Ta wspaniała Lykke Li, której album Wounded Rhymes zrobił na mnie niesamowite wrażenie swoim mrocznym, a jednocześnie bardzo rozmarzonym klimatem? Ta sama Lykke, która w tym roku wydała nowy krążek, teoretycznie pozbawiony nowych pomysłów, ale wciąż urzekający? Do tego JACK WHITE! Wersaliki uprawnione. Hendrix naszych czasów, a do tego fascynująca osobowość - aż dziwne, że nie powstała o nim jeszcze żadna książka. Ostatecznie wykpiłem się tanim kosztem - "ale przecież Lykke z całą pewnością brzmi lepiej w klubie niż na otwartym powietrzu". Czyli jednak środa!

Droga z Warszawy dłużyła się niemiłosiernie, w dodatku - jak można było się domyśleć- spędziłem ją na korytarzu. Na szczęście wziąłem dwie bardzo ciekawe książki - "John Lennon. Niedokończona historia" Pierre'a Merle (dotycząca głównie biografii Johna od czasu poznania Yoko, wyd. Studio Emka) oraz "The Doors In Their Own Words" Andrew Doe i Johna Toblera (na podstawie wywiadów z członkami zespołu, anglojęzyczne wydanie - Omnibus Press), które zdążyłem pochłonąć w całości (obie polecam gorąco ;) ). Na dworcu czekał już na mnie Kordian Kuczma i wspólnie udaliśmy się na lotnisko na Kosakowie. Jak wiedzą bywalcy Openera, lokalny ZKM podstawia darmowe autobusy z dworca na festiwal, w praktyce nie musisz nawet pokazywać biletu :) W tą stronę nie było nawet ciasno. Potem jeszcze pozbycie się ostatnich batoników i napojów, szybka ankieta Ipsos (panie były wynajęte przez PKP) i WCHODZIMY! Z kontrolą większych kłopotów nie było- czy zresztą człowiek z książką o Lennonie mógłby wnosić noże czy inne ostre przedmioty? ;) Give Peace A Chance! :D

Do pierwszego koncertu na mainie zostało jeszcze trochę czasu, dlatego udaliśmy się na inne sceny. Kordian chciał zobaczyć Fair Weather Friends, ja wolałem powalczyć o dobre miejsce, ale ostatecznie zajrzeliśmy na chwilę do Tenta. Pierwszym wykonawcą tego dnia był polski zespół Eric Shoves Them In His Pockets, grający indie rocka. Chłopaki są z Warszawy, występowali już między innymi w TVN i Trójce, środowy występ był jednym z ich pierwszych festiwalowych. Wokalista Szymon Najder na wstępie "przeprosił" publikę, ostrzegając, że na początku będzie "trochę przymulania", ale obiecując, że się rozkręcą. I rzeczywiście się rozkręcili! Z kawałka na kawałek mocne gitarowe brzmienie zespołu brzmiało coraz mocniej i profesjonalniej, a głos Szymona - na początku rzeczywiście zbyt miałki - nabrał odpowiedniej wyrazistości. ESTINHP wydali już debiutancką płytę Walk It Off, możecie jej posłuchać m.in na Bandcamp i Spotify. Panowie, jest nieźle - ale może lepiej zacząć od czegoś żywszego a "przymulanie"- całkiem zresztą zgrabne - włożyć do środka? ;)

Przyznaję, że twórczość Interpol znam słabo, raptem parę numerów i to nie zawsze po tytułach. Przed ich występem w Gdyni obejrzałem jednak live stream występu na Glastonbury, świetnego koncertu w promieniach zachodzącego słońca - o podobnej porze grali zresztą u nas. Także i tym razem elegancki band nie zawiódł widzów. Artyści nie do końca wyglądają na gwiazdy rocka - co chwilę zamieniający instrumenty gitarzysta Dan Kessler sprawdziłby się jako aktor w Hollywood, perkusista Sam Fogarino w okularach przypominał rekina biznesu - no i te garnitury! A jednak Amerykanie zaprezentowali znakomity materiał! Oprócz klasycznych przebojów - NYC, Obstacle 1, Evil - zabrakło natomiast The Heinrich Maneuvre - band wykonał także dwa nowe utwory. Anywhere i All The Rage Back Home- ten drugi spodobał mi się na tyle mocno, że nazajutrz długo szukałem go w Google. Nowy album zatytułowany El Pintor ukaże się 8 września, już dzisiaj można być pewnym, że dla sympatyków angielskiego rocka będzie to bardzo interesująca pozycja!



Źródło zdjęcia: Money.pl 





A potem na scenę wyszli The Black Keys..... i publiczność po prostu oszalała. Jak do tej pory najbardziej zwariowanym tłumem, w jakim miałem okazję się znaleźć, byli fani Florence + The Machine na Coke. Widownia z Openera pobiła tamten tłum na głowę. Stanie w miejscu było po prostu niemożliwe. Tłum przechylał się to w prawą, to w lewą stronę, przesuwał się w przód i w tył, w totalnie zakręconym tempie. W krótkim czasie straciłem z oczu Kordiana, którego odnalazłem dopiero na... dworcu PKP. Żałuję, że nie oddałem torby do depozytu, bo naprawdę utrudniała ona zabawę... ale przynajmniej zachowałem okulary :D Koncert był naprawdę fantastyczny, Dan Auerbach na gitarze wyprawiał prawdziwe cuda! Panowie jak zwykle zaczęli od Dead And Gone, następnie wykonując takie klasyki jak Gold On The Ceiling, Howlin For You czy Lonely Boy. Żałuję, że zabrakło Too Afraid To Love You z Brothers. Pod wrażeniem publiczności byli także członkowie zespołu. Auerbach komplementował: "Cztery razy mniejsze miejsce jak Glastonbury, a dziesięć razy większa energia!". Zespół zszedł ze sceny po Lonely Boy, ale po kilku minutach wrócił z zapowiedzią "We're gonna play a couple more songs for you" i wykonał piękne Little Black Submarines i I Got Mine. Jedyny zarzut pod adresem muzyków? Ten sam, jaki miałem do ich ostatniego krążka Turn Blue. Nie wiem, skąd u Dana pomysł na śpiewanie niektórych utworów falsetem. To się po prostu nie sprawdza! ;)



 Źródło zdjęcia: Elle






Czekał mnie jeszcze tej nocy występ muzyków z falsetem kojarzących się dużo bardziej... Najpierw jednak szybka zmiana miejsca, gdyż większość z Openerowiczów podobnie jak ja nie mogła zrezygnować z HAIM. Dziewczyny nie grały jednak na mainie,a w Tencie. Streamów HAIM widziałem już kilka i generalnie wiedziałem, czego sie spodziewać. Alana, Danielle i Este (nie zapominajmy też o perkusiście Dashu Huttonie) zaprezentowały materiał ze swojego pierwszego albumu Days Are Gone, w tym największe hity: Forever, Don't Save Me, The Wire, If I Could Change Your Mind. Trochę brakowało mi w tym gronie piosenki tytułowej z płyty, napisanej przez Kida Harpoona i moją Jessie Ware - jak zawsze zapraszam: pl-pl.facebook.com/JessieWarePolska  ;) Powinna zastąpić w setliście Let Me Go albo Honey & I :) Danielle jak zwykle wydawała się dość nieśmiała, większość koncertu prowadziła Este. Oczywiście nie mogło zabraknąć dwóch dodatkowych atrakcji niemuzycznych, towarzyszących piosenkom. Este jak zwykle pozwoliła sobie na kilka niesamowitych min, a operator telebimu z wyraźną radością wypatrywał kolejnych odsłon niezwykle popularnego online bassface'a :D Jak każdy koncert HAIM, także i ten został zamknięty w ten sam sposób - przez rytmiczne uderzenia w bębny przez wszystkie członkinie (no i jednego członka). Energia w wyjątkowym wydaniu!

 Źródło: fanowski Tumblr - alanapercypig.tumblr.com





Gdy żeńska grupa z Los Angeles kończyła koncert w Tencie, na mainie trwał już koncert innego zespołu z tego miasta. Foster The People zna w Polsce każdy fan muzyki, Pumped Up Kicks cieszyło się zasłużonym statusem przeboju - ale jak pokazał koncert, FTP mają wielu wielkich sympatyków, znających doskonale każdą wykonywaną piosenkę. Oprócz swojego największego hitu Fosterzy wykonali takie szlagiery jak Call It What You Want, moje ulubione Houdini czy zamykające koncert Miss You. Nową płytę Supermodel reprezentowały Coming Of Age, Pseudologia Fantastica i najnowszy singiel, uzależniające Best Friend. Koncert był dokładnie taki jak muzyka Foster The People: porywający do tańca, bardzo optymistyczny. Choć sporą część tej publiczności stanowili tzw. "popersi", którzy chyba dopiero na Fosterach pojawili się przy tej scenie (która po TBK niemal zupełnie opustoszała), to nawet pozostali fani Interpol i Kluczy bawili się nie najgorzej. I na koniec - niespodzianka - Mark Foster na żywo piszczy jeszcze lepiej niż w studiu ;) Chwilami aż zaczynałem się zastanawiać, jaki ma naprawdę głos, bo wydaje mi się, że cały czas udawał ;) Zabawa naprawdę znakomita :)

 Źródło zdjęcia: Dziennik.pl




Pierwszy Opener jest podobno zawsze wyjątkowy, w moim wypadku wydarzenie zakończyło się stuprocentowym powodzeniem i z całą pewnością do Gdyni wrócę, w miarę możliwości już w przyszłym roku! :) Opaskę wciąż noszę i nie mam najmniejszej ochoty zdejmować :) Mam tylko nadzieję, że AlterArt wyciągnie wreszcie wnioski z narzekań na Facebooku i przygotuje staranniej ramówkę godzinową. W ogóle dlaczego na mainie grają tylko trzy zespoły? Dobrym pomysłem byłoby zrobienie tego co na Coke (przynajmniej w zeszłym roku) - promocja najlepszych polskich artystów poprzez umieszczenie ich na Opener Stage jako pierwszych zespołów danego dnia. Świetnie, że The Black Keys podobało się w Polsce na tyle mocno, że w kilka godzin zdecydowali się na kolejny koncert w naszym kraju ;) To w lutym w Łodzi! No i wreszcie - może dobrze, że jednak nie wybrałem się na Jacka? Jeśli ledwo co przetrwałem publikę na koncercie The Black Keys - co działoby się podczas Seven Nation Army? ;)

PS Bardzo mi szkoda, że nie załączam własnych zdjęć, a prasowe (jeśli jesteś fotografem i niezbyt to ci się podoba- daj znać w komentarzach, usunę!). Ale mój sprzęt jest naprawdę byle jaki (stary smartfon HTC), na domiar złego walczyłem także z baterią. Być może później wstawię, jeśli uda się je uratować za pomocą jakiś filtrów ;) Zobaczę. :)

Brak komentarzy: