Obsługiwane przez usługę Blogger.

Lana Del Rey - Honeymoon - recenzja




1. Honeymoon 5:50
2. Music To Watch Boys To 4:51
3. God Knows I Tried 4:24
4. Terrence Loves You 4:51
5. High By The Beach 4:18
6. Freak 4:50
7. Art Deco 4:48
8. Burnt Norton (Interlude) 1:19
9. Religion 4:13
10. Salvatore 4:21
11. The Blackest Day 5:55
12. 24 4:50
13. Swan Song 5:16
14. Don´t Let Me Be Misunderstood 3:00


Nie pisałem recenzji Ultraviolence, ponieważ obawiałem się, że wypadnę nieobiektywnie, tym razem jednak postąpię inaczej. Na piąty album Lany jak zwykle czekałem z wielkimi obawami i nadziejami zarazem. Największą atrakcją miał być udział Marka Ronsona, który rzekomo miałby pomagać Lanie w stworzeniu jej własnego odpowiednika płyty Amy Winehouse Back To Black. Niestety, kultowego producenta zabrakło w ostatecznej wersji krążka - Ronson przyznał, że we dwójkę pracowali stanowczo za krótko, aby powstały z tego prawdziwie interesujące nagrania. W jego zastępstwie główne kierownictwo objął twórca bardzo Mavoy Music przyjazny i jedna z głównych nitek łączących mnie ze środowiskiem Lany, czyli Rick Nowels. Niespodzianką jest fakt, że album jest autorskim dziełem tria Del Rey - Nowels - Kieron Menzies. Wczesne zapowiedzi porównujące całość z Born To Die wskazywały raczej na Emile'a Hayniego, Lana wzięła zresztą udział w jego solowym debiucie. Po odsłuchaniu całości należy stwierdzić, że to wyraźny wybór artystki, która podobnie jak na UV, postawiła na przekaz, a nie przebojowość. Ta płyta przypomina Born To Die tylko w bardzo niewielkim stopniu.



Niepokoje uspokoiły dwa zaprezentowane single - Honeymoon, nostalgiczny, jesienny utwór o gasnącej miłości jak i zaskakująco hiphopowy High By The Beach  - ustępujący National Anthem, ale wpadający w ucho. Rozwinięciem Honeymoon jest Terrence Loves You, cytujące Space Oddity Davida Bowie. Music To Watch Boys To brzmi z tego grona najbardziej klasycznie - to pop-trip-hop nawiązujący do brzmień Haynie'owskich. Większość utworów na płycie nie jest - wbrew oczekiwaniom - "jazzowe". God Knows I Tried, Freak czy też Religion to popgitarowe ballady, nawiązujące chyba do tak cenionego przez Lanę Springsteena. 24 to prawdopodobnie niedoszła piosenka do Jamesa Bonda - jest ona zdecydowanie bardziej kameralna od Writing's On The Wall Sama Smitha. Pochwalę wreszcie moje ulubione nagranie z płyty, filmowe Salvatore - choć w odróżnieniu od Old Money melodia nie jest pożyczona ze ścieżki cenionego przez Lanę obrazu kinowego.Płytę zamyka kolejny cover Niny Simone, tym razem jest to Don't Let Me Be Misunderstood - udana wersja, choć w wydaniu Lany nieco odstająca od bardziej klimatycznego The Other Woman. Na pewno znaczącej poprawie uległy główny problem piosenkarki, czyli teksty - właściwie zanikły tu klisze o tatuśkach, wrzucaniu na siebie czerwonej kiecki i tańczeniu w bladym blasku księżyca. Większa refleksyjność tekstów nie jest zresztą niczym zaskakującym, gdyż Lana potrafi pisać, ale do tej pory było to słychać głównie w piosenkach, które nigdy nie doczekały się oficjalnej premiery. Na pochwałę zasługują też coraz lepsze wokale artystki - kto słuchał nagrań na żywo, wie, że artystka znacząco poprawiła jakość swoich występów live od czasów wypełnionego tremą nieszczęścia w Saturday Night Live. Wszystkie utwory charakteryzuje bogata warstwa aranżacyjna.



Jest to bardzo dobry album, choć najmniej wyrazisty z trzech wydanych pod obecnym aliasem. Już widać, że krążek sprzedaje się słabiej (nawet) niż Ultraviolence, co jest niepokojącym sygnałem dla sympatyków talentu Amerykanki. Wydaje mi się, że Grant jest pewna swego i - wbrew moim wcześniejszym obawom - ma dość dużą swobodę w tworzeniu swojego materiału. Czy byłaby gotowa wycofać się całkiem ze świata muzyki? To wydaje się niewykluczone. To co należy jednak przyznać Amerykance, to wyraźną dojrzałość zaprezentowanego materiału. Jeśli spodziewacie się przebojów, odejdziecie zawiedzeni, ale jeśli poszukujecie prawdziwej Elizabeth Grant - albo sądzicie, że już ją znaleźliście i macie do niej zaufanie - wsłuchajcie się w ten album, a z każdym brzmieniem będzie on się wam coraz bardziej podobać.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy: