Festiwal Kody 2025
Środa – Klasztor Dominikanów
Podczas naszego pierwszego razu na Kodach byłem tylko na jednym koncercie, w jednej lokalizacji – wirydarzu Centrum Kultury. Wiedziałem także, że inne wydarzenia imprezy odbywają się w kościele Ojców Dominikanów. W tym roku festiwal odbywał się jednak w różnych lokalizacjach w różnych częściach miasta. Dwa pierwsze dni zostały zaplanowane faktycznie u dominikanów, ale nie w kościele, ale w klasztorze. Powinienem zaznaczyć w tym miejscu – wydaje mi się, że lokalizacja powinna być lepiej oznaczona, choćby za pomocą kartek, ponieważ dotarcie do właściwego miejsca było dość dezorientujące dla nowicjusza, nawet dla mnie pochodzącego z Lublina. Szkoda też, że nie było udostępnione wi-fi, gdyż miałem problemy z zasięgiem – ale zważając na oryginalne przeznaczenie budynku, prawdopodobnie nie powinno mnie to dziwić.
Pierwszy dzień występów był zdecydowanie skupiony na ambiencie, i ciężko było nie pomyśleć o niedawnym występie Williama Basinskiego w Warszawie, który był moim pierwszym koncertem tego typu – siedząca widownia skupiona na podziwianiu jednego artysty (lub artystki), występującego za konsoletą, i grającego bez przerw przez około czterdziestu minut. O ile gwiazda wieczoru była mi znana (jej zeszłoroczny album przewinął się ostatecznie przez większość końcoworocznych rankingów), nie miałem wcześniej styczności z Orenem Ambarchi. Australijski artysta rozpoczął występy cztery dekady temu jako nastolatek. Jego gitarowa, modyfikowana elektronicznie muzyka na żywo brzmi mrocznie, nie zaskakuje więc, że w jego biografii widzę współpracę z Sunn O))) – a także z Keijim Haino, którego oglądaliśmy na Avant Art w zeszłym roku. Ambarchi wydaje nową muzykę regularnie – jego ostatnim wydawnictwem jest Kind Regards, nagrane z perkusistą Erikiem Thielemansem - a także prowadzi własną wytwórnię Black Truffle. Po więcej informacji na temat jego procesu twórczego odsyłam do tego wywiadu, a także tego artykułu z Uncut, gdzie mówi szerzej o swojej dyskografii.
Kali Malone jest postacią bardziej znaną także polskim słuchaczom – w istocie nie był to jej jedyny występ w Polsce w tym roku, gdyż już za kilka tygodni pojawi się na Tauron Nowa Muzyka. Malone pochodzi z Kolorado, ale w 2012 r. przeniosła się do Szwecji, za zachętą kompozytorki Ellen Arkbro (która także zagościła w tym roku na Kodach), gdzie studiowała kompozycję elektroakustyczną w królewskiej uczelni w Sztokholmie. Oprócz wychwalanych przez krytykę własnych albumów The Sacrificial Code i All Life Long, Kali znana jest także ze współpracy z Stephenem O’Malleyem ze wspomnianego wyżej Sunn O))), który jest jej partnerem życiowym – ich wspólny album Does Spring Hide Its Joy miał swoją premierę dwa lata temu. W zeszłorocznym wywiadzie dla New York Times Malone komentuje swoją muzykę następująco „Możesz mieć wiedzę o dźwięku. Możesz mieć wiedzę na temat struktury, koloru, wysokości dźwięku, harmonii, rytmu. Ale nic z tego nic nie znaczy, jeśli nie masz wiedzy, jak wykorzystać to emocjonalnie.” Jej środowy występ miał na pewno emocjonalny wydźwięk, który czułem jeszcze wychodząc, z klasztoru na podświetlone Stare Miasto. Ale był to dopiero początek wrażeń. Ze względu na niesprzyjającą pogodę i kiepskie samopoczucie zrobiłem sobie przerwę, rezygnując z uczestnictwa w koncertach w czwartek.
Piątek – Ogród Saski
Piątkowe występy były otwarte dla szerszej publiczności, co zresztą miało negatywny skutek w postaci obecności niektórych przypadkowych widzów, którzy traktowali występujących artystów z wyraźną niedbałością. Wspominam o tym, ponieważ niestety sam miałem do czynienia z mężczyzną siedzącym kilka rzędów przede mną, który przesiedział praktycznie cały koncert odwrócony tyłem do muszli koncertowej, rozmawiając ze znajomymi i w dodatku lekko parodiując muzykę, bardzo z siebie zadowolony – musiałem się w końcu przesiąść. Taka widocznie cena za próbę ułatwienia dostępu masom do ambitniejszego brzmienia. Sytuacja trochę się zmieniło, kiedy zaczęło się ściemniać, a Felicia Atkinson zachęciła przed rozpoczęciem występu do przybliżenia się w kierunku sceny.
Przed jej występem zaplanowano jednak koncert zespołu Senyawa, który znałem wyłącznie z nazwy, wiedziałem również, że jest to projekt azjatycki, z Indonezji. Wśród opisywanych przez internet gatunków znalazłem między innymi „metal”, co wzbudziło pewne moje obawy, ale duet nieoczekiwanie mi się spodobał. Głównym „metalowym” elementem w muzyce Senyawy jest „vocal delivery” Rully’ego Shabary, który potrafi deklamować linijki – sulawanejskie, jawiańskie i indonezyjskie – w ten ultraszybki, specyficzny sposób, który jest właśnie głównym powodem, dla którego unikam metalu. Należy jednak zaznaczyć w tym miejscu, że Senyawa nie są zespołem gitarowym sensu stricto. Większość instrumentów wykorzystywanych przez muzyków – czy perkusyjnych, czy też strunowych - jest zbudowana przez nich samodzielnie, za pomocą bambusa i modyfikacji innych instrumentów, a nawet narzędzi rolniczych. Jest to na pewno muzyka bardzo energetyczna. Gdy Shabara „zwolnił”, Senyawa zaczęli mi nieco przypominać Young Fathers, których podziwialiśmy na Openerze siedem lat temu. Warto w tym momencie wspomnieć, że Stephen O’Malley – który sam na festiwalu jakoś się nie pojawił – ma na swoim koncie także nagrania z Senyawą – wspólny album Bima Sakti. Powinienem także odesłać do artykułu w The New York Times, koncentrującego się według oryginalnego projektu z 2021 r, kiedy zespół wydał płytę Alkisah z pomocą… kilkudziesięciu wytwórni z całego świata jednocześnie.
O Felicii Atkinson nie muszę się rozpisywać, ponieważ prezentowaliśmy już jej sylwetkę wcześniej. Jej najnowszy album Space Is An Instrument w większym stopniu niż dotychczasowa twórczość oparty jest o brzmienie pianina, i taki też był koncert – spędzony przez Atkinson w większość przy pianinie, z wykorzystaniem nagranych wcześniej efektów dźwiękowych i wykonywanego przez nią spoken word. Pomimo pewnych różnic sonicznych, klimat podobny był do białostockiego koncertu Julii Holter na nieodżałowanym Halfway Festival, w którym uczestniczyliśmy kilka lat temu przed pandemią. Wpłynęło to z pewnością na to, że był to prawdopodobnie mój ulubiony występ podczas tegorocznej edycji Kodów. Drugie miejsce przyznałbym prawdopodobnie Karze-Lis Coverdale, którą podziwiałem dzień później…. Felicia wspomniała na social media, że jej rodzina pochodzi z Polski, z miejsc „dwieście kilometrów dalej”, ale nie udało mi się zachęcić jej do rozwinięcia tego.
Nie miałem też świadomości, że muszla Ogrodu Saskiego należy do Ośrodka „Rozdroże”, organizatorów festiwalu...
Sobota i niedziela – Galeria Labirynt
Byłem trochę rozczarowany, kiedy zobaczyłem, że koncerty weekendowe odbywają się w Galerii Labirynt. Wynikało to głównie z tego, że jest to stosunkowo kiepsko skomunikowane miejsce, może przydałoby się, aby rozpiska godzinna pokrywała się lepiej z autobusami odjeżdżającymi w kierunku centrum – pozostała względna bliskość KULu, na Alejach Racławickich komunikacja miejska była dostępna także po zakończeniu koncertów. Do samej miejscówki nie mam zastrzeżeń, podczas Avant Art zdążyliśmy już się przekonać, że jest to dobre miejsce do organizowania koncertów.
Jak już wspominałem, Ellen Arkbro pochodzi z podobnego środowiska co Kali Malone – łączy je także to, że obie wystąpią w tym roku na Tauronie, w różne dni. Pracująca przeważnie z instrumentami organowymi Szwedka zadebiutowała w 2017 r. albumem For Organ And Brass – jej najnowszy album Nightclouds miał swoją premierę w tygodniu festiwalu, dzień przed koncertem, tak samo jak efekt współpracy z Hanne Lippard i Hampusem Lindwallem – How Do I Know If My Cat Likes Me. (nie słyszałem jeszcze obu w całości). Arkbro kontynuowała atmosferę wyciszenia wprowadzoną dzień wcześniej przez Felicię, prezentując najbardziej minimalistyczny ze wszystkich setów ambientowych do tej pory (zauważyłem, że Atkinson odcina się od takiej klasyfikacji gatunkowej swoich najnowszych dokonań). W tym wywiadzie Arkbro odpowiada na pytania dotyczące swoich występów live, tłumaczy także, jaka muzyka najbardziej ją pociąga „Potrafię być transparentna w kwestii moich intencji tworzenia pięknej muzyki. Nie każdy interesuje się pięknem, ale szukam dźwięków, które uważam za piękne. Zazwyczaj jest to dźwięk nieco złożony, a jednocześnie prosty i może trudny do zdefiniowania. Uwielbiam być trochę zdezorientowana dźwiękiem, uwielbiam, gdy nie do końca rozumiesz, co się dzieje. To dziecięce poczucie zachwytu jest dla mnie ważne.”
Set Kary-Lis Coverdale był bardziej eklektyczny, nie zabrakło w nim elektronicznych dźwięków, które nie brzmiałyby nie na miejscu w secie Floating Points (którego wspominałem w pierwszym poście na jej temat na naszych łamach – Coverdale grała przez pewien czas w jego zespole) albo Burial, ale zagościł w nim też ambient. Jej album From Where You Come From, wydany na początku maja przez Smalltown Supersound, zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Kara-Lis pochodzi z Montrealu, z rodziny estońskiej (stąd jej nietypowe imię) i jest byłym cudownym dzieckiem – na fortepianie nauczyła się grać w wieku pięciu lat, a już mając czternaście lat występowała na żywo i komponowała własne nagrania. Kilka elektronicznych blogów, w tym Noisey i Resident Advisor przyznały jej nagrodę dla najlepszego wydawnictwa elektronicznego w 2017 r. za Grafts (jego odsłuch wciąż przede mną).
W niedzielny wieczór byłem już bardzo zdenerwowany odbywającymi się wyborami prezydenckim, co niestety utrudniło mi tego dnia koncentrację na czymkolwiek innym, ale wróciłem do Galerii Labirynt na jeszcze jeden występ, na którym oczywiście nie mogło mnie zabraknąć. Muzyka Sary Davachi była bowiem jednym z naszych wprowadzeń do ambientu jako gatunku – Kanadyjka pojawiła się pierwszy na naszych łamach w rankingu płytowym za 2018 r. (Gave In Rest było wtedy na przyzwoitej 56 pozycji, podczas kiedy Hundred Of Days Mary Lattimore znalazło się na miejscu 37). Nie promowałem żadnej muzyki Sary od kilku lat, ale wydaje ona nowe kompozycje bardzo często, promując obecnie swój najnowszy album, The Head as Form'd in the Crier's Choir, wydany we wrześniu. Ten koncert również skoncentrował się na minimalistycznej formie ambientu, zaczynając i kończąc się na jednym, ledwo słyszalnym organowym tonie.
Podsumowanie
Kiedy pisałem tu o Avant Art, miałem opory, by sugerować organizatorom jakiekolwiek przyszłe bookingi, by nie okazały się one za mało „hipsterskie” dla ich wrażliwości, ale w wypadku Kodów pozwolę jednak rzucić kilkoma nazwiskami. Po pierwsze, mam dziwne wrażenie, że artyści, których podziwiałem w Warszawie wcześniej w tym roku, mogliby wszyscy odnaleźć się w programie Kodów. Tak więc, na pewno Hinako Omori i William Basinski. Myślę, że Ganavya mogłaby zrobić duże wrażenie, bez względu na to czy jej występ odbywałby się w kameralnej scenie klasztoru albo Galerii Labirynt, czy w muszli Ogrodu Saskiego.
Po drugie, regularni czytelnicy tego bloga wiedzą, jak silnie promuję naszą koleżankę Nabihę Iqbal, której przyznałem tytuł autorki albumu roku 2023 r. Nie miałem też niestety szczęścia w oglądaniu jej live, najpierw ze spalonym Festem, później z Tauronem, na który nie mogłem się wybrać. Wydaje mi się, że eklektyczne brzmienie albumu Dreamer, który ciężko przypisać do jednego gatunku muzycznego, idealnie odpowiada oczekiwaniom publiczności Kodów, ale nie jestem w tym momencie obiektywny. Jeśli Nabihah będzie występować w Europie w przyszłym roku (nie wiem, czy już pracuje nad następcą Dreamer, na razie wydaje się skupiona na występach na żywo), wydaje mi się to naturalny wybór dla lubelskiego festiwalu.
Po trzecie – Arushi Jain, określająca się jako„modularna księżniczka”, która zachwyciła nas swoim debiutanckim albumem Under The Lilac Sky w 2021 r, a teraz ponownie umieściła Delight w dziesiątce naszego rankingu płytowego za 2024 r. - niezwykle utalentowana artystka, która pomimo obecności m.in. na antenach BBC 6 Music i NTS Radio nie występowała jeszcze w Polsce.
Kilka innych bardzo mocnych propozycji na najbliższe lata: Eiko Ishibashi, Warrington-Runcorn New Town Development Plan, Rafael Anton Irisarri, wspomniana Mary Lattimore. To głównie nasz zeszłoroczny ranking płytowy. Być może ktoś przyjdzie mi do głowy później. Lublin – podobno przyszła Europejska Stolica Kultury – zasługuje na to, co najlepsze. Ale bez względu na to, kto nie zostanie ostatecznie ogłoszony, na pewno będziemy się pojawiać na Kodach wielokrotnie.
Brak komentarzy: